420 lat mija od wypowiedzenia tych słów przez Jana Zamoyskiego. I wciąż są to słowa aktualne. Ale zanim je rozbierzemy na dzisiejszą mądrość, tak potrzebną z racji strajku nauczycieli i zapowiedzianego już przez premiera Morawieckiego edukacyjnego okrągłego stołu, ustalmy najpierw, kto powinien przy tym poświątecznym stole usiąść.
Autor tytułowej sentencji był wykształconym Polakiem i patriotą. A Akademię ufundował właśnie po to, aby w młodych ludziach rozwijać wiedzę i poświęcenie dla dobra wspólnej Ojczyzny.
Nie było najmniejszym zamiarem wielkiego hetmana wychowanie młodego pokolenia w duchu kosmopolitycznym i w poczuciu wstydu za tenkraj.
I o tym musi nasz premier pamiętać, zapraszając gości. Zatem przy stole, podpowiadam, powinny się znaleźć osoby, którym na takich samych rzeczach zależy. Na wysokim poziomie wiedzy, mocnej postawie chrześcijańskiej i na umiłowaniu naszej ojczyzny. Osoby, które mają inne priorytety moralne i sprzeczne z wymienionymi powyżej cele, niech sobie szukają innych stolików.
Do tak zarysowanej podstawy rozmów i doboru uczestników musimy dodać jeszcze jedno – nie polityczne, nie ideologiczne, nie kastowe, ale nasze wspólne, ludzkie dobro – dobro naszych dzieci. I w tym dopiero kontekście możemy odwołać się do prawdy oczywistej, którą przedstawiłem przed tygodniem, a teraz przypomnę.
Wraz ze wzrostem liczby nauczycieli w stosunku do liczby uczniów, od roku 1939 począwszy, a na roku 2019 kończąc, spada systematycznie jakość nauczania. W roku 1939 1 nauczyciel przypadał na 60 uczniów (co wyszukał mój wytrwały czytelnik, Janusz Maciejewski, dzięki!). W 1970 – na 25 uczniów, w 1990 – na 17, a obecnie na 8. 1 nauczyciel na 8 uczniów, nie licząc 100 000 nauczycieli szkół niepublicznych, a szkoła i szkolnictwo tkwi w kryzysie jak w bagnie. (O biznesie, jakim stało się szkolnictwo wyższe, polegające na ogłupianiu młodzieży za jej własne pieniądze, napiszę innym razem.)
Musimy zatem przyjąć:
Po pierwsze, że to nie przypadek, ale reguła: wraz ze wzrostem liczby nauczycieli spada poziom wykształcenia polskich dzieci. Trzeba przy tym pamiętać, że nauczyciele przedwojenni dużo więcej zarabiali niż obecnie. Gdybym miał przeliczać, to wychodzi 8/10 000 zł dzisiejszych na rękę. I należy uwzględnić bardzo dużą liczbę uczniów nieuczęszczających na co dzień do szkoły. Kształconych prywatnie we dworach i bogatych domach, i zaliczających eksternistycznie kolejne poziomy szkolne. Nie widzę powodu, żeby tej formy kształcenia nie propagować obecnie.
Po drugie, nastąpił niczym nieuzasadniony rozrost biurokracji okołoszkolnej, dydaktyczno-ideologicznej, która stworzyła tyranię gnębiącą nauczycieli i uczniów. To podporządkowanie się tej tyranii przekształca samodzielnych nauczycieli w bezwolne narzędzia realizacji wytycznych, bzdurnych programów. A uczniów przekształca w bezmyślnych półgłówków.
Bo tych programów nie da się zrealizować, a przez uczniów przyswoić. I sięgając nieosiągalnego kosmosu wiedzy, opuszczają szkołę, nie potrafiąc poprawnie pisać i mówić, logicznie myśleć i czytać ze zrozumieniem.
Gdy kilka lat temu zobaczyłem, jak wygląda matura z języka polskiego moich dzieci, to zdębiałem; w życiu bym nie zdał. A zdałem na 5, chociaż miałem nauczyciela komuszka i nie przepadaliśmy za sobą. On mi obniżał stopnie i zachowanie, a ja wykazywałem słowem i pismem, że jego ideologiczne interpretacje są do niczego. Bo zasada, nawet za komuny, była prosta: musiałem obronić postawioną tezę, a nie używać jakichś słów-kluczy. I za tę obronę – za myślenie (!) byłem oceniany. Ilu obecnych uczniów i studentów potrafi myśleć w kategorii przyczyna – skutek? I dlaczego w wolnej ojczyźnie niewolimy umysły naszych dzieci?
Po trzecie, wymienia się jakieś szalone liczby godzin, które musieliby przepracować nauczyciele, przy ograniczeniu liczby nauczycieli.
Tymczasem w roku 1970 jeden nauczyciel, mając do obsłużenia 25 uczniów, prowadził 24 godziny lekcyjne w tygodniu. Przy powrocie do tych proporcji wystarczy obecnie 200 000 nauczycieli, a każdy z nich powinien zarabiać dwa razy więcej niż obecnie czyli 5/6 000 złotych na rękę, bo jeszcze nie jesteśmy państwem tak rozwiniętym, jak II Rzeczpospolita.
400 000 niepotrzebnych już w zawodzie zasili spragnioną pracownika polską gospodarkę, nie zarabiając mniej niż obecnie. Dla Polski (=nas wszystkich) dodatkowa korzyść finansowa, nie zapominając o 33% obniżeniu wydatków na szkolnictwo.
Zatem, jak widzicie, wszyscy (nie tylko nauczyciele, uczniowie i ich rodzice) powinniśmy przestać się denerwować i spędzić spokojne święta Wielkanocne. A po świętach – usiąść do okrągłego albo i prostokątnego stołu i położyć na nim prawdy oczywiste. Te, które wymieniłem powyżej.
I, na koniec, nie wyobrażam sobie, żeby o wykształceniu polskich dzieci miał decydować tylko rząd i nauczycielskie związki zawodowe. To rodzice, którzy dzieci rodzą i płodzą, i wychowują do dorosłości, muszą być najważniejszym decydentem uzdrowienia polskiego szkolnictwa.